Prolog


Szczypta Kultury to blog, który założyłem w styczniu 2007 r. w związku z chęcią pisania i opisywania moich wrażeń i odczuć odnośnie wszelkich tworów szeroko pojętej kultury i sztuki. Od początku istnienia bloga podkreślam, że moje wpisy mają charakter dosyć subiektywny, acz dążę też by jak najobiektywniej oceniać tematy, nad którymi się pastwię. W miarę prowadzenia bloga, mój styl pisania rozwijał się, zdobywając grono czytelników. W kwietniu 2012 r. zdecydowałem się przenieść bloga na platformę Blogger. Wcześniejsza jego postać dostępna jest do wglądu pod adresem: http://szczyptakultury.blog.onet.pl/, gdzie również zapraszam.

Ciastka

sobota, 24 sierpnia 2013

Muszę odpocząć od kina akcji...

źródło
Nastąpił taki moment, że postanowiłem coś zmienić w moim życiu. Wczoraj, po obejrzeniu trzeciej części "Transformers", zdecydowałem się na odwyk i detoks od odmóżdżających blockbusterów i kina akcji. Przez ostatnie miesiące katowałem takie filmy właśnie i już mam trochę dosyć. Ostatni ciąg naprawdę rozmiękczył mi trochę już umysł. Trylogia "Blade" i trzy części wspomnianych transforersów. Enough... Muszę znów zacząć chłonąć ambitne kino, które coś wniesie do mojego rozwoju osobistego. Postawi jakieś ciekawe pytania i zostawi odbiorcę z rozkminką, która będzie go drążyła na długo po seansie. Bergman, Antonioni, Herzog, Kim Ki-duk, Godard... Takie rzeczy. W tę stronę będę zmierzał.

Coś mnie tknęło gdy oglądając wspomniany na samym początku film, usłyszałem, że wyprawa Apollo 11 na księżyc miała jedynie taki cel by zbadać rozbity statek autobotów... Ej, zaraz, nie, nie, nie... - to przeważyło szalę. Całkiem niedawno też dowiedziałem się, że jeśli wstrzykniesz sobie wirusa śmiertelnej choroby, to nie zaatakuje Cię zombie ("World War Z"). Usłyszałem też, że dinozaury wyginęły wybite przez Kaiju, potwory z kosmosu ("Pacific Rim"). Muszę po prostu odpocząć o takiej "edukacji" na trochę, niemniej nie mam zamiaru porzucić kina akcji zupełnie, gdyż po prostu lubię gdy się dużo i szybko dzieje. Lubię rozwałkę i takie klimaty. Zresztą jeszcze muszę się wstrzymać z tym "odwykiem" bo do kin wszedł "Kick-Ass 2" (o drugiej serii komiksów pisałem już)!

No zobaczymy... Trzymajcie kciuki!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Dlaczego te melodie są domowe, czyli fenomen grupy Domowe Melodie

źródło
Tak naprawdę, to zbierałem się już dłuższą chwilę by napisać o grupie Domowe Melodie, która jest w moim (i bynajmniej nie tylko moim) odczuciu sensacją i prawdziwym fenomenem polskiej sceny. No bo przyjrzyjmy się całemu zjawisku... Jest sobie trójka przyjaciół: Justyna ("Jucho"), Staszek i Kuba. W domowym zaciszu mieszkania (i praktycznie w pidżamach) nagrywają utwory, które później wrzucają na swój kanał na YouTube. Są uśmiechnięci, pozytywni i budzą sympatię od pierwszego wejrzenia. Ale to jeszcze przysłowiowy pikuś. Najważniejsza wszak jest przecież muzyka, która niezwykle trafnie koresponduje z wizerunkiem zespołu.

Piosenka, w której Jucho opowiada o tym, że lubiła Zbyszka takim jak był, mimo, że "kotki w rzece topił" itp. Utwór jest naprawdę zabawny, niemniej nie jest to żaden kabaret lub coś w ten deseń. "Zbyszek" był zresztą pierwszym kawałkiem jaki udostępnili na YouTube. Podobnie takie piosenki jak "Chłopak", gdzie rzeczony chłopak "nie ma pędu" i "jest bez zębów". O "Grażce", która do nieba nie pójdzie, nawet już nie wspominam. Lekkość z jaką Justyna Chowaniak pisze swoje teksty jest imponująca. Na równi z talentem całej trójki do chwytliwych aranżacji. Oczywiście nie wszystkie ich piosenki są tak wesołe. Są też naprawdę wzruszające ballady, aranżowane głównie na samo pianino. Mówię tu o takich utworach jak "Okruszek", "Tato" czy "Północ"
źródło
Nasłuchałem się w życiu mnóstwa różnej muzyki i nie jest łatwo uwieść dźwiękami moje serce, natomiast Domowym Melodiom udało się to od razu. Jest to jedna z najbardziej szczerych i ciepłych rzeczy, jakie udało mi się usłyszeć w moim życiu. Artyści zaczęli nagrywać swoje utwory w mieszkaniu, ale myślę, że te melodie są "domowe", ponieważ naprawdę napawają serce człowieka prawdziwym ciepłem. Takim z jakim przecież winno się kojarzyć domowe ognisko.
Nie jestem zresztą jedyny w moim przekonaniu. Zespół non stop jeździ w trasy koncertowe. Moją wielką porażką jest fakt, iż nie udało mi się dostać na ich koncert w Krakowie, ani w Warszawie. Bilety na Domowe Melodie rozchodzą się zazwyczaj praktycznie w 2 dni. Sądzić po tym można, że Jucho z chłopakami (z pędem i zębami) skradli swoją muzyką nie tylko moje serce. Prawdziwy fenomen polskiej sceny - podkreślę raz jeszcze.

Polecam ich każdemu, bez wyjątku.




piątek, 2 sierpnia 2013

Jak Cassie została modelką - czyli o "Skins Pure"

źródło
Siódmy sezon "Skins" to zupełnie nowa jakość - tak to sobie pozwolę nazwać. Wszystko dojrzało, bohaterowie ewoluowali, ciężko wklecić w tę dorosłą przestrzeń jointy, chlanie i ich niegdysiejszy hedonizm. W tym tygodniu ruszyła trzecia część, "Rise", gdzie głównym bohaterem jest Cook. Ja tymczasem nadrobiłem zaległości i obejrzałem część drugą, "Pure", gdzie króluje Cassie.

Cassie Ainsworth jest zdecydowanie jedną z najciekawszych postaci, jakie stworzono we wszystkich sezonach tego serialu. Niegdyś opętana żądzą autodestrukcji, imająca się prób samobójczych, niestroniąca od używek, permanentnie oderwana od rzeczywistości. A dziś? Stonowana, ujarzmiona przez życie, podobnie jak Effy w "Fire" (pisałem o obu częściach: 1 i 2).
Cassie miała swój świat, który był piękniejszy. Producenci pierwszego i drugiego sezonu mogli nie udźwignąć tak niebanalnej i neurotycznej bohaterki, ale im się to udało. W "Pure" natomiast zachowana wokół tej postaci tę oniryczną aurę, jaka ją otaczała, acz również postawiono Cassie bardziej na ziemi.
Główny trzon akcji "Pure" opiera się na fanatycznym wielbicielu, który rzeczonej (ależ ja lubię to słowo!) robi zdjęcia i publikuje je na stronie internetowej. Nie będzie to spoiler, gdyż szybko się ujawnia ten fakt, że tym jegomościem jest Jakob, żydowski chłopak, który gotuje w kawiarni gdzie pracuje główna bohaterka. Po gwałtownej reakcji i wściekłości, Cassie godzi się być jego muzą. Ich relacja ma być zupełnie czysta (ang. pure). Problem w tym, że takie rzeczy się dzieją tylko w bajkach, a siódmy sezon "Skins" bajką nie jest.

Związek Cassie z Sidem był jednym z najciekawszych romansów pierwszej generacji "Skins". Ale rzeczywistość jest odczarowana, pozbawiona magii pierwszych sezonów. Mike Bailey, odtwórca roli Sida, jest obecnie stolarzem w Australii - jak dowiedziałem się z Filmwebu. Ale nie tylko dlatego wątek ten nie powrócił. Po prostu losy niegdysiejszych nastolatków napotkały na swej drodze dorosłość, która w jakimś stopniu ich utemperowała.
źródło
Nie ma tu jakichś spektakularnych zwrotów akcji, zaskakujących fraz. Obserwujemy życie jednej z bohaterek pierwszych sezonów. Niby zostaje modelką, którą to opcję odrzuca po części. Wysypuje przez balkon kokainę na imprezie branżowej. Obrazowo, widać, że wszystko się zmieniło. Tak naprawdę cały siódmy sezon przeznaczony jest dla zatwardziałych miłośników serialu. Do których zresztą sam należę. Ale czy znajdą tam to co lubili w nim najbardziej?

Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałbym wspomnieć - "Pure" jest bardzo ładnie zrealizowane. Muzyka, zdjęcia. Producenci chcieli nadać serialowi trochę artyzmu i im się to udało. Efektem można się delektować. A Hannah Murray, jej oczy i spojrzenie - naprawdę robi wrażenie. Zresztą trochę się wybiła. Gra wszak dziewczynę puszystego Sama w "Grze o tron".

Jako człowiek patrzący na życie kadrami z popkultury, jestem krztynę smutny, że została odczarowana aura tego serialu, ale czy z drugiej strony nie pokazuje on nam teraz prawdy o życiu? W którymś momencie tej całej tułaczki różowe okulary wszak muszą spaść.
źródło