Szczypta Kultury to blog, który założyłem w styczniu 2007 r. w związku z chęcią pisania i opisywania moich wrażeń i odczuć odnośnie wszelkich tworów szeroko pojętej kultury i sztuki. Od początku istnienia bloga podkreślam, że moje wpisy mają charakter dosyć subiektywny, acz dążę też by jak najobiektywniej oceniać tematy, nad którymi się pastwię. W miarę prowadzenia bloga, mój styl pisania rozwijał się, zdobywając grono czytelników. W kwietniu 2012 r. zdecydowałem się przenieść bloga na platformę Blogger. Wcześniejsza jego postać dostępna jest do wglądu pod adresem: http://szczyptakultury.blog.onet.pl/, gdzie również zapraszam.
No cóż. W różnym nastroju i usposobieniu może nas zastać sobota. Myślę, że nie jestem jedynym którego takowa zastaje kacem i niczym japoński azjatycki przysmak - sushi człowieka z deka...
Jest mnóstwo sposobów radzenia sobie z tym stanem (kroplówka z glukozy, woda z sodą oczyszczoną i inne), ale doraźnie na ducha dobrze działa także odpowiednia muzyka. Też w zasobach moich posiadam kawałki na tyle energetyzujące, że pozwalają odrodzić, jak przysłowiowy Feniks z przysłowiowych popiołów. Oto też prezentuję kilka takowych, smacznego.
Widzimy, że Michael Fassbender udaje się na swój wieczór kawalerski i robi się bydło, literalnie - rewelacyjny kawałek The Cooper Temple Clause.
"Chciałbym móc zjadać sól z Twoich zagubionych, zanikających ust" - tego pokroju perełki liryczne firmowane przez Interpol bardzo pobudzają i ujmują, zwłaszcza straceńczych romantyków - do jakich sam siebie zaliczam. Od Interpolu coś co miażdży rzetelnie i skrupulatnie, to "The New":
Kac potrafi solidnie sponiewierać, znane prawidło. Czasami można zapomnieć jak bardzo życie jest (całościowo rzecz ujmując) cudowne. Warto sobie to zatem przypomnieć:
W latach licealnych jedną z największych moich muzycznych zajawek było The Pixies. Wpływali też wymiernie na twórczość mojego zespołu (każdy kiedyś coś grał, no nie?). Niezmiennie wybornie leczą kaca:
Z moją kuzynką, Anią, będąc w Szkocji na saksach uwielbialiśmy słuchać kawałka "Aaron" będąc zainspirowani filmem "Berlin Calling". Paul Kalkbrenner uczy i bawi:
Jeśli potrzebujemy pobudzić się na romantycznie, to z pomocą przychodzi Pulp:
Darzę dużą sympatią kulturę brytyjską, której dla mnie uosobieniem, swoistym opus magnum jest Mike Skinner, człowiek nazywany też The Streets. Warto mu zaufać:
Po mojej ostatniej love affair niestety niewiele zostało, ale była to historia solidnie nasączona alkoholem. Jedną z nielicznych pamiątek (obok złamanego serca) jest bardzo ożywcza piosenka Charlotte Gainsbourg:
Na lekkiego, niewinnego kaca powinna wystarczyć Norah Jones i jej słoneczny ryż:
Znany reżyser, wielka postać amerykańskiej (i nie tylko kinematografii) zajmujący się też muzyką, o czym pisałem m.in. tutaj, potrafi nastroić na nowy dobry dzień. Tak, David Lynch właśnie:
W zeszłym roku odkryłem bardzo interesującą kapelę - Polica. Nieraz ratowali mi dupę w różnych ciężkich sytuacjach jakimi ocieka życie, nie tylko sobotnie poranki, "dzień po":
Stosowanych przeze mnie energetyków jestw gruncie rzeczy dużo, dużo więcej, więc pozwolę sobie przedstawić jeszcze tylko kilka z tej grupy:
(nieśmiertelne!)
No cóż, zasób kawałków " w temacie" mam całkiem potężny, więc nie straszne mi sobotnie poranki. Mam nadzieję, że i Wam udało mi się pomóc zaproponowanymi przez mnie utworami. Miłego dnia!
Ilekolwiek dotychczasowa kultura, popkultura by nie stworzyła monstrów, potworów, zjaw czy jakichkolwiek straszaków, zawsze warto wprowadzić nowe postaci do tego upiornego grona. Taką właśnie postacią jest, poznany przeze mnie całkiem niedawno, Slender Man.
Twór ten jest praktycznie pozbawionym mimiki upiornym elegantem - nosi garnitur z niezmienną konsekwencją, niczym Barney Stinson. Jego wzrost jest nadludzko imponujący, podobnie jak nieproporcjonalnie długie ręce. Znany jest on w podaniach jako wyjątkowo upierdliwy stręczyciel, prześladowca - w szczególności dzieci, które znikają po tym jak komuś uda się sfotografować go z nimi. Slender Man narodził się w głowach użytkowników forum Something Awful, konkretnie użytkownika o nicku Victor Surge. Pierwsze wzmianki o długaśnym ciemiężycielu pojawiły się w 2009 roku, ale treści o nim opowiadające powoływały się na zdjęcia rzekomo zrobione w latach `80.
Dużą sławę przyniósł Slender Manowi także serial i kanał na YouTube pt. Marble Hornets. Jest to amatorska produkcja, która przedstawia historię tajemniczych kaset, które główny bohater dostaje w związku z projektem filmowym swojego przyjaciela. Zaczyna swoje własne śledztwo i filmy z tego na bieżąco wrzuca do serwisu YouTube, gdzie wchodzi między innymi w interakcję z innym użytkownikiem (ToTheArk) a wszystko dzieje się na naszych oczach. Niezwykle ciekawy projekt czerpiący swe korzenie z klasycznego już "Blair Witch Project".
Postać Slender Mana stała się całkiem popularnym internetowym memem wykorzystywanym i parodiowanym w postaci grafik, filmów itp. Filmik z tymże upiornym tworem stworzył także Sylwester Adam Wardęga, wyjątkowo ostatnimi czasy popularny dzięki filmowi "Police Trainer" gdzie, przechadzając się z butelką rzekomego piwa, prowokuje stołecznych policjantów do biegania.
Slender Man to całkiem wdzięczny straszak, więc na pewno nieraz jeszcze będzie nas nawiedzał.
Nie jest tajemnicą, że słynny hiper-produktywny (a dosyć leciwy) reżyser, jak też i muzyk (i któż by zliczył kim jeszcze jest?) David Lynch na nową płytę zaprosił niebanalną i także niezmiernie utalentowaną szwedzką wokalistkę Lykke Li. Możemy posłuchać ich nowego utworu i obejrzeć skądinąd bardzo lynchowy teledysk do tegoż. Utwór "I`m waiting here" jest piękną rozmytą balladą, nasączoną typowym dla Szwedki oniryzmem. Twór ten jest tak bardzo udany, że nie wiem, po prawdzie, cóż mógłbym dodać więcej. Nic tylko usiąść, rozmyć się, słuchając i patrząc na tą autostradę. Piękne.
P.S. Mogę być naprawdę nieobiektywny: ja tą dwójkę artystów po prostu uwielbiam.
Zacznę od historii. Rok temu poznałem dziewczynę: drobną,
śliczną, inteligentną i bardzo błyskotliwą. Tak na siebie trafiliśmy, że od
kopa znaleźliśmy wspólny język, te same fale nadawania itp. Wszyscy to znają -
podobno. Myślałem, że już jestem na to za stary i za mądry (?!), niemniej
zgłupieliśmy na swoim punkcie – używając takiej, stworzonej przez Nią,
semantycznej konstrukcji.
Przyjechałem do niej do Warszawy z rodzimego Krakowa.
Pokazywała mi stolicę, łaziliśmy niemalże bez snu po nocnych przybytkach w
poszukiwaniu tańca i zabawy. Istna dzikość serca, jak u Lyncha. Musiałem wracać
do roboty – życie wszak nie poezja, prędzej proza czy dramat. Czekając na mój
pociąg, siedzieliśmy w Cafe Kulturalna, trzymałem ją za rękę i planowaliśmy, że
przeprowadzę się do Warszawy, rozkminię sobie tu robotę i ogólnie, że możemy
być szczęśliwi, tak jak teraz.
To było niecały rok temu. Wczoraj w mediach ukazała się
naprawdę zatrważająca informacja, iż dyrektor Teatru Dramatycznego, niejaki
Tadeusz Słobodzianek (sorry, teatr to nie moja broszka), wystąpił o eksmisję
Cafe Kulturalnej. O powodach takiego kroku i interpretacjach tegoż napisano już
całkiem sporo od wczoraj – pod koniec notki podaję linki.
Nawet ja, będąc warszawskim neofitą, wiem jak istotnym
punktem, na kulturalnej mapie Warszawy, jest to miejsce. Cafe Kulturalna stała
się miejscem kultowym, punktem spotkań ludzi ze środowisk artystycznych i
wszystkich, którzy chcą fajnie spędzić czas – nie tylko w weekendy. Oferta
koncertowa tego klubu jest imponująca i niezmiennie trzyma pieruńsko wysoki
poziom, co jest zasługą m.in. Igora Nikiforowa, dyrektora artystycznego tego
lokalu (tutaj ciekawie o tym opowiada). Jestem w stanie zrozumieć sytuację, gdy
padają kluby nierentowne i zwyczajnie niepopularne, ale nie powinno się
podnosić ręki na miejsca tak prestiżowe i tak uwielbiane, jak Kulturalna
właśnie. Gorszą informacją mogłaby być jedynie wieść, iż otworzą tam
supermarket – tak jak to groziło kultowemu Krakowskiemu Centrum Kinowemu „Ars”.
Władze lokalu walczą o niego, podobnie społeczności w Internecie. Jaki będzie
finał? – czas pokaże. Krakowski Piękny Pies ma już trzecią z kolei lokalizację,
gdzie niezmiennie razem z nią wędruje splendor i klientela. Ale Cafe Kulturalna
nie może opuścić Pałacu Kultury. Myślę, że dla wielu ludzi ten lokal jest
więcej wart niźli teatry wspomnianego wyżej dyrektora.
Wracając
do historii, od której zacząłem… Nie poszczęściło mi się. Dziewczyna zerwała ze
mną kontakt, jak wspomniałem: życie to nie zawsze poezja i „Dzikość Serca”. Ja
natomiast, tak jak planowałem, wylądowałem w Warszawie. Szukam pracy jako
copywriter, może osiedlę tu się na dłużej. Ostatniej soboty siedziałem sobie w
Kulturalnej, sam, czekając na nocny autobus i patrzyłem jak ludzie tańczą sobie
na tarasie do nowego kawałka Daft Punk. Mimo, iż sam byłem krztynę przybity, to
aż się uśmiechnąłem, widząc jak rewelacyjna atmosfera tam panuje. Większość z
tych ludzi ma pewnie swoje własne historie związane z tym lokalem, pewnie
szczęśliwsze niż moja. I tak samo jak tych historii nie można nam odebrać, tak
samo niech nikt nie odbiera nam Cafe Kulturalnej!