Prolog


Szczypta Kultury to blog, który założyłem w styczniu 2007 r. w związku z chęcią pisania i opisywania moich wrażeń i odczuć odnośnie wszelkich tworów szeroko pojętej kultury i sztuki. Od początku istnienia bloga podkreślam, że moje wpisy mają charakter dosyć subiektywny, acz dążę też by jak najobiektywniej oceniać tematy, nad którymi się pastwię. W miarę prowadzenia bloga, mój styl pisania rozwijał się, zdobywając grono czytelników. W kwietniu 2012 r. zdecydowałem się przenieść bloga na platformę Blogger. Wcześniejsza jego postać dostępna jest do wglądu pod adresem: http://szczyptakultury.blog.onet.pl/, gdzie również zapraszam.

Ciastka

wtorek, 14 stycznia 2014

Czy to jest artystyczny pornos? - "Nimfomanka, część I"

Nie ma wątpliwości, że na długo przed pierwszymi trailerami nowe dzieło Larsa von Triera zostało uznane za kontrowersyjne i obrazoburcze. "Nimfomanka", której część pierwszą od kilku dni możemy obejrzeć w polskich kinach, to niewątpliwie jeden z najbardziej nasyconych pornografią film w historii kinematografii. Dodatkowo jeśli weźmiemy pod uwagę dotychczasową twórczość duńskiego reżysera, to nie dziwi jedno z określeń, którego jego najnowsza produkcja się dorobiła. Mianowicie "artystyczny pornos".
W tym zlepku słów jednak słowo artystyczny jest dla wielu ludzi synonimem pseudointelektualnego bełkotu. Aby móc w pełni zmierzyć się z twórczośćią von Triera potrzebny jest całkiem spory aparat pojęciowy, który umożliwi lawirowanie pomiędzy licznymi odniesieniami kulturowymi i metaforami, które stosuje w swoich obrazach. A jak jest z pierwszą częścią "Nimfomanki"?
źródło
Film zaczyna się w typowy dla reżysera sposób, gdzie wśród rozmytych i sennych ujęć poznajemy miejsce w którym Seligman (Stellan Skarsgard) znajduje pobitą i nieprzytomną Joe, tytułową nimfomankę (Charlotte Gainsbourg) i udziela jej schronienia w swoim mieszkaniu. Tam zaczyna się jej długa opowieść, której słuchaczem i dyskutantem jest właśnie ratujący ją mężczyzna. W filmie jego imię ma związek z korzeniami żydowskimi - jak sam tłumaczy. Ciężko przypuszczać jednak by twórca filmy nie znał dr Martina Seligmana, który badał mechanizmy zaburzeń depresyjnych u ludzi, a tajemnicą nie jest, że Lars von Trier zmaga się z silną depresją (chyba nie myślicie, że "Melancholia" była filmem o końcu świata?!).
Relacja między dwójką bohaterów jest ciekawa. Joe twardo obstaje przy tym, że jest po prostu złym człowiekiem. Dlatego pieczołowicie przedstawia historię swojego życia, aby upewnić w tym swego interlokutora. Seligman jednak stara się zbijać jej przekonanie i oddemonizować kolejne fragmenty jej opowieści. Między innymi znajdując analogie i metafory do wędkarstwa, ciągu Fibonacciego, delirium oraz trytonu w muzyce Bacha. W pewien sposób rozmówca Joe ulirycznia jej spowiedź, pozbawia wulgarności. Ona godzi się na narzucany jej ton narracji i do niego dostosowuje kolejne fragmenty swojej historii.
Ciąg Fibonacciego pojawia się w filmie kilkukrotnie, wraz z zestawami liczb, które w nim występują. Razem ze znajomymi zauważamy, że może mieć to konkretny wpływ na strukturę i treść poszczególnych rozdziałów, ale to będzie można w pełni ocenić i obliczyć (?!) dopiero po drugiej części filmu (w Polsce 31-go stycznia).
źródło
Film na plakatach reklamowany jest hasłem "Zapomnij o miłości", ale miłość w filmie się pojawia. Joe na pewno kocha swojego ojca (świetna rola Christiana Slatera), którego późniejsza długa i smutna śmierć pogłębia jej niemożność czucia emocji. Inna miłość to Jerome (Shia Labeouf) - mężczyzna, który pozbawił ją dziewictwa (na życzenie) za młodu i którego później spotyka w przyszłej pracy i się w nim zakochuje. "Tajemniczym składnikiem seksu jest miłości" - to zdanie słyszy jeszcze na samym początku od B., koleżanki z która realizuje swoje pierwsze erotyczne przygody. Joe jednak do cna racjonalizuje swoją miłość i zmiany jakie następują w niej samej. I mimo, że Jerome jest najważniejszym dźwiękiem trytonu ( skądinąd w średniowieczu był to interwał zakazany, kojarzony z diabłem) to musimy czekać na drugą część dzieła by poznać rozwój historii. Oglądając pierwszą nie można odnieść wrażenia, że cały "wybuch" dopiero przed nami (tak, dostrzegam zabawność kontekstu).
źródło
Odpowiadając na pytanie postawione w tytule wpisu: nie jest to na pewno żaden pornos. Film obfituje w mocne i realistyczne sceny erotyczne i dużo nagości, ale każdy kto liczy, że sobie ot obejrzy w kinie pornola - zawiedzie się. Mówimy oczywiście o wersji kinowej. Strach się bać co mógł umieścić von Trier w wersji reżyserskiej (ta ujrzy światło dzienne podczas tegorocznego Berlinale w lutym).
Co przykuło moją uwagę? Na pewno zdjęcia i montaż, bliskie temu co von Trier robił do tej pory, ale pełne świeżości i nadające samej treści więcej lekkości (szybsze tempo klatek, cofanie taśmy do tyłu wraz z muzyką). Nie da się też ukryć, że film zawiera wiele momentów wręcz zabawnych, by nie powiedzieć komediowych, które także redukują ciężar samego tematu.
Stacy Martin debiutująca na ekranie nad wyraz zaskoczyła mnie sprawnością swojej gry, zwłaszcza z racji na rolę trudną, w filmie wymagającego reżysera. Mocnym kopem otworzyła sobie drzwi do aktorskiej kariery, acz łatka "nimfomanki" może się za nią ciągnąć. Skoro przy aktorstwie jesteśmy to zwraca uwagę także genialna kreacja Umy Thurman jako rozhisteryzowanej Pani H., której główna bohaterka uwiodła męża. Ten epizod jest na pewno jednym ze smutniejszych fragmentów pierwszej części "Nimfomanki".

Jestem zadowolony z seansu. Po duńskim reżyserze zawsze spodziewam się bardzo dużo i nie mniej dostaję. Tym razem nie było inaczej, aczkolwiek nie można aby odnieść się do tego filmu koniecznym jest obejrzenie całości od której zależy jak zapamiętamy historię Joe. Znając jednak twórcę "Antychrysta" - jestem spokojny.