Prolog


Szczypta Kultury to blog, który założyłem w styczniu 2007 r. w związku z chęcią pisania i opisywania moich wrażeń i odczuć odnośnie wszelkich tworów szeroko pojętej kultury i sztuki. Od początku istnienia bloga podkreślam, że moje wpisy mają charakter dosyć subiektywny, acz dążę też by jak najobiektywniej oceniać tematy, nad którymi się pastwię. W miarę prowadzenia bloga, mój styl pisania rozwijał się, zdobywając grono czytelników. W kwietniu 2012 r. zdecydowałem się przenieść bloga na platformę Blogger. Wcześniejsza jego postać dostępna jest do wglądu pod adresem: http://szczyptakultury.blog.onet.pl/, gdzie również zapraszam.

Ciastka

poniedziałek, 24 września 2012

Intensywność emocji w "Do utraty tchu" Godarda

Mam czasami tak, że po obejrzeniu jakiegoś filmu siedzę z ogłupiałym wyrazem twarzy, gapiąc się na końcowe napisy i myśląc sobie "o kurwa... co za film!" gdyż takowemu zdarzy się tak silne wrażenie na mnie wywrzeć. No i właśnie tak miałem ostatnio w ramach ambitnego planu nadrabiania zaległości z dobrego i ambitnego kina. No i padło na "Do utraty tchu" Jean-Luca Godarda. Wsiąkłem totalnie i wiedziałem, że co jak co, ale tego filmu raczej nie będę w stanie zapomnieć.
źródło
Jean-Luc Godard wtargnął do kinematografii europejskiej na fali francuskiej "nowej fali", że tak się wyrażę przekornie. Natomiast samo "Do utraty tchu" jest niewątpliwie transparentnym przykładem stylu jaki w tamtych czasach (1960) zaczął wypracowywać. Urywane dosyć gwałtownie ujęcia, kamera "z ręki", pełen naturalizm, brak dopieszczenia w jakikolwiek klasyczny sposób. Widać to chociażby w przypadku oświetlenia (tudzież częstokroć braku tegoż). Niemniej stworzył obraz pasjonujący i genialny właśnie w tejże prostocie i nie tylko. Ja natomiast chciałbym napisać o niezwykle ciekawej, choć skomplikowanej relacji dwojga głównych bohaterów, Michela i Patricii (w tych rolach Jean-Paul Belmondo i Jean Seberg).
On, drobny złodziejaszek, zbuntowany lekkoduch i lowelas. Podczas ucieczki skradzionym samochodem zabija w akcie desperacji policjanta, który chce go aresztować. Spanikowany ucieka do Paryża skąd chce jak najszybciej przedostać się do Rzymu wiedząc, że będzie ścigany. Ona jest Amerykanką i pracuje w paryskiej redakcji New York Herald Tribune. Przyjechała studiować na Sorbonie. Poznali się jakiś czas temu i mimo, że każde z nich prowadzi dosyć luźny tryb życia, ciągnie ich do siebie acz miotają się w tym oboje.
źródło
Michel to typ twardziela, macho, jednakże z sercem na tyle miękkim by móc zakochać się w niedawno poznanej dziewczynie. Jedna z najwymowniejszych scen to ta, w której mierzy się wzrokiem z plakatem na którym widnieje twarz Humphreya Bogarta. Fakt faktem - Belmondo we francuskiej kinematografii stał się właśnie tego pokroju postacią. Mówimy tu w każdym razie o ikonach na bazie których został wykreowany chociażby nasz polski Franciszek Maurer w "Psach". Tutaj bije źródło tego pokroju bohaterów.
Patricia jest młoda i uzależniona od rodziców, którzy przysyłają jej pieniądze z Ameryki aby mogła studiować w Paryżu. Jest też rozdarta emocjonalnie. Kocha go ale chciałaby nie. Bez wyraźnych powodów (wątek kryminalny jest dla relacji bohaterów bardziej tłem niż realną przeszkodą).
Żadne z nich nie jest w stanie stracić w pełni (ale czy na pewno?) głowy dla drugiego: on jest zbyt twardy, ona zbyt bardzo się miota i nie może się zdecydować próbując wyczuć swoje własne emocje.
Michel usilnie próbuje odzyskać pieniądze od dłużników, choć zaczyna go szukać policja. Mimo, że miał (i mógłby mieć) wiele kobiet, nie chce wyjechać z Francji bez niej. 
Oboje bardzo skutecznie komplikują sobie łączące ich uczucie mimo, że potrafią zachować względem niego dużo dystansu. Dwie chaotyczne jednostki, które znajdują obok siebie wzajem trochę spokoju - nie na tyle jednak by go po prostu przyjąć. Świetnie skonstruowani bohaterowie romantyczni. Kwintesencja tego co może zaoferować kino mówiące intensywnie o emocjach.
źródło
Co jest w tym jednak ciekawe? Film ten był dużą niewiadomą dla samego reżysera, który pozwolił sobie na dużą dozę improwizacji - scenariusz zmieniał się kilkukrotnie, podobnie jak wizja samego filmu. Podobna sytuacja ma się co do głównych bohaterów, którzy także pozwolili sobie na pewną dozę freestyle`u (to pokazuje też ogromną klasę Seberg i Belmondo). W tym świetle naprawdę jawi mi się dzieło Godarda jako totalny majstersztyk. A losy bohaterów-kochanków jak to w filmie - nie mogły być proste.

niedziela, 9 września 2012

Misery Bear, czyli antropomorfizm wcielony w plusz

źródło
Misery Bear jest postacią wykreowaną, dosyć pieczołowicie, przez studio Roughcut TV na potrzeby angielskiej telewizji BBC. Otrzymujemy pluszowego misia z czarnym krawatem, który ma ten ból, że żywot jego mieści w sobie wszelkie klęski jakie tylko mogą się przytrafić człowiekowi (?) - zresztą sama genealogia jego imienia wiele tłumaczy z jakim nieszczęśnikiem mamy do czynienia (odpowiednio szybko przeczytane "Misery Bear" brzmi niemal jak "miserable"). Na oficjalnej stronie nieszczęsnego misia czytamy zresztą o nim:

"Misery Bear is the saddest, loneliest, most suicidal teddy bear in the whole world. A borderline alcoholic with anger management issues, the furry little critter is the star of a series of BBC short films" (źródło)

Ale dlaczego zechciałem napisać o czymś takim jak ten krótkometrażowy serial? Ano jest kilka kwestii, które mnie ku temu skłoniły, kiedy zacząłem się zastanawiać dlaczego lubię oglądać te serialiki.
Ze szczególnym entuzjazmem spotyka się we współczesnej (pop)kulturze zjawisko antropomorfizmu, kiedy nasze ludzkie radości, bolączki i cały znój staje się udziałem nie-człowieka. I ta zajawka ma rodowód dłuższy niż jelita wieloryba (mniemam, że są długie, ale nie wiem). Ale skupmy się na naszym konkretnym bohaterze.
źródło
Pluszowy miś rodzi bardzo wyraziste konotacje chyba u każdego odbiorcy. Kojarzy się ze światem dzieciństwa, beztroski i arkadią, która jeszcze jest niezbrukana codziennością dorosłego człowieka, który zdążył się przekonać, że nie zawsze wszystko jest miłe i ładne. To, że czasami życie potrafi kopnąć w dupę i że bywa też niefajnie, jest nieznanym doświadczeniem dla dziecka, które tuli ulubionego pluszaka do snu.
Internetowa kultura memów, na przykład, szczególnie uwielbia burzyć pomniki, w tym ikony dziecięcych czasów. I pozornie sfrustrowany, nieszczęsny i częstokroć pijany Misery Bear idealnie by się wpasowywał w taki stereotyp i tego pokroju tendencję, ale nie jest tak jednak w gruncie rzeczy.
Teoretycznie poznajemy notorycznego pechowca. Miś idzie do pracy, gdzie zostaje objuczony stertami papierów, znużony szuka rozrywek na tyle skutecznie, że zostaje zwolniony a w drodze do pośredniaka woli jednak zahaczyć o pub (*1). Kiedy próbuje spędzić dzień wolny w spokoju, to kończy się to frustracją, poczuciem beznadziei i pijaństwem (*2). Innym razem samotnie przeżywa walentynki, skończyło mu się whisky i w drodze do monopolu po zapasy by po drodze się zakochać i po chwili mieć złamane serce (*3). W momencie gdy wspaniale kwitnie mu świeżo rozpoczęta znajomość z Kate Moss (debiut Misia w BBC), okazuje się, że jest niebezpieczną fanatyczką, która całą sypialnie ma wytapetowaną jego zdjęciami. To się w pluszu nie mieści, nasz bohater ma naprawdę przesrane na każdym kroku...
źródło
Każdy człowiek, jakkolwiek by nie miał poukładane wszystko w życiu, czasem po prostu ma gorszy dzień. Tyle płaszczyzn życia, jego aspektów, że nie da się uniknąć sytuacji, że czasem coś nie śmiga w tej czy tamtej - nieuchronność losu. Wiadomo - beztroskie dzieciństwo się kiedyś kończy. I w tym momencie widzisz pluszowego misia (towarzysza czasów przedszkolnych, wczesnoszkolnych), który solidaryzuje się z Tobą i także boryka z problemami jakie dotykają i Ciebie raz po raz. Myślę, że w takiej sytuacji nastrój może ulec znaczącej poprawie.
Może za bardzo rozkminiam fenomen Misery Bear`a ale dostrzegłem w tej postaci wykreowanej przez Roughcut TV swoisty pomost łączący dziecięcy świat a dorosłość, gdzie postać pluszowego misia jest idealnym łącznikiem tychże. Będąc symbolem małoletniości a jednocześnie zmagając się z kolejami dorosłego życia (i to jak nieudolnie...) Misery Bear uczy nas dystansu do samych siebie i tego co się nam może raz po raz przytrafiać na co dzień. Nie byłoby tak jednak gdyby bohaterem tego serialu był człowiek o podobnych perypetiach...

*1: Misery Bear goes to work
*2: Day-off
*3: Valentine`s Day

Linkografia: