Prolog


Szczypta Kultury to blog, który założyłem w styczniu 2007 r. w związku z chęcią pisania i opisywania moich wrażeń i odczuć odnośnie wszelkich tworów szeroko pojętej kultury i sztuki. Od początku istnienia bloga podkreślam, że moje wpisy mają charakter dosyć subiektywny, acz dążę też by jak najobiektywniej oceniać tematy, nad którymi się pastwię. W miarę prowadzenia bloga, mój styl pisania rozwijał się, zdobywając grono czytelników. W kwietniu 2012 r. zdecydowałem się przenieść bloga na platformę Blogger. Wcześniejsza jego postać dostępna jest do wglądu pod adresem: http://szczyptakultury.blog.onet.pl/, gdzie również zapraszam.

Ciastka

niedziela, 10 lutego 2013

Molly Nilsson - syreni głos wśród syntezatorów

Molly Nilsson chyba bardzo lubi Polskę. Właśnie odwiedza nasz kraj z serią koncertów: Zielona Góra (wczoraj), Wrocław (dziś), Kraków (poniedziałek) i Warszawa (wtorek). W zeszłym roku szwedzka piosenkarka występowała w ramach Green Zoo Festival w Krakowie. Kto to właściwie jest?
źródło
Molly Nilsson pochodzi ze Sztokholmu, ale od lat mieszka i tworzy w Berlinie, chwaląc sobie to miasto. Obcowanie ze sceną berlińską niewątpliwie ma duże znaczenie dla muzyki, którą tworzy. Szwedka wydała do tej pory cztery albumy z autorską muzyką (sama komponuje i pisze teksty): „These things Take time” (2008), „Europa” (2009), „Follow The Light” (2010) i „History” (2011).
Obdarzona dosyć niskim głosem śpiewa piosenki raczej niewesołe (ale jak wzruszające!), co wespół z jej wizerunkiem (czarne sukienki i niezmienny haircut w kolorze blond) tworzy z niej specyficzną postać swoistej gotyckiej księżniczki. Artystka zdecydowanie odżegnuje się od porównywania jej do słynnej Nico, którą uważa za typową dla tamtych czasów (lata `60) "modelkę-hipsterkę".
Muzyka jaką tworzy Nilsson opiera się na synth-popowych bitach upstrzonych dźwiękami syntezatorów. Automat perkusyjny jaki wykorzystuje szwedzka piosenkarka przywołuje w pamięci muzykę z lat `80. Niektóre podkłady zaskakują swoją rytmiką i zachęcają do tańczenia, inne znowu są bardzo rozmyte i oniryczne - w obu przypadkach Molly odnajduje się świetnie. Jej głos potrafi wywołać dreszcze na skórze.
Sama uważa się, całkiem słusznie, za artystkę DIY (do it yourself) i godzi się z przyklejaniem jej twórczości łatki lo-fi. Niezależność jej nagrań zapewnia wydawanie muzyki pod własnym szyldem - wytwórni Dark Skies Association. Niespecjalnie przejmuje się też recenzją serwisu Pitchfork, choć zarzucona jej kampowość wkurzyła ją. I słusznie.
teledysk do utworu "A song they won`t be playing on the radio" nagrany w okolicach Poznania

Od siebie dodam, iż udaję się na koncert w Krakowie, w Pięknym Psie i niezmiernie się na tą okazję cieszę. Marek, mój przyjaciel, powiedział kiedyś: "Stary, bardzo łatwo jest opisywać Twoją ulubioną muzykę. To zazwyczaj jest jakieś dziewczęce smęcenie do podkładów elektronicznych". Jest to po prawdzie zajebiste uproszczenie, niemniej w przypadku Molly Nilsson się sprawdza.

Linkografia:
Dark Skies Association
Molly Nilsson na facebooku
ciekawy wywiad z Molly, który mi pomógł w pisaniu tego artykułu

sobota, 2 lutego 2013

"American Psycho" przykładem sprawnej i udanej ekranizacji powieści

"American Psycho" to dosyć głośna powieść, która umocniła całkiem już i tak mocną pozycję, jaką miał Bret Easton Ellis pośród współczesnych pisarzy amerykańskich. Chłodna skrupulatność z jaką, na jej stronicach, opisywane są morderstwa popełniane przez głównego bohatera, wzbudziła poruszenie wśród kobiet pracujących w wydawnictwie, gdzie Ellis zaniósł swoje dzieło. Podobno kilka z nich odmówiło współpracy.
O książce zrobiło się jednak jeszcze głośniej za sprawą ekranizacji, gdzie w rolę głównego bohatera wcielił się Christian Bale. Wykreowany przez niego Patrick Bateman - seryjny morderca - w imponujący sposób oddaje swój książkowy pierwowzór. Powieść opisująca jego losy posiadała kilka elementów i cech, dzięki którym robiła piorunujące wrażenie. Nie dotyczyło to zresztą opisów morderstw, tylko nader udanego sportretowania yuppies, grupy młodych (poniżej 30-ki), nowobogackich bankierów z Wall Street i ich stylu życia.
źródło
Młodzi, naznaczeni sukcesem, bogaci, próżni. Nowojorskie środowisko yuppies nie imponowało chyba nikomu, oprócz samych siebie. A i to niekoniecznie. Cóż to za ludzie? Absolwenci najlepszych uniwersytetów. Pracujący na wysokich stanowiskach. Młode rekiny finansów. Zawsze elegancko ubrani, przykładali niezmiernie dużo uwagi do każdego elementu stroju. Ćwiczyli na siłowni, korzystali z zabiegów kosmetycznych - sporo energii przykładali do pieczołowitego konstruowania swego wizerunku.
Bret Easton Ellis oddał sedno tejże grupy w wyborny sposób portretując próżność młodych karierowiczów. Prześcigają się oni w walce o splendor związany z możliwością szybkiej rezerwacji w najlepszych restauracjach. Opus magnum ich płytkości jest wzajemne prezentowanie sobie wypasionych wizytówek, których to kontemplacja przypomina niemal samcze spory o to, kto ma najdłuższego członka. Mary Harron, reżyser ekranizacji "American Psycho" zadbała o to, by w swoim filmie odpowiednio uwypuklić te właśnie fragmenty, które były niezmiernie ważne w prozie Ellisa. Widzimy tu, iż sława młodych finansistów jest kulawa - mylę się między sobą, nie kojarzą swoich nazwisk, pretendując równocześnie do miana swoistych celebrytów.
W książce znajdowały się chorobliwie dokładne opisy zabiegów kosmetycznych, porady co do ubioru - narracja Patricka Batemana obfitowała w szczegóły. Książka zawiera także (zupełnie nieadekwatne do fabuły, wplecione pomiędzy rozdziały) pełne emocji i rozważań opisy płyt i muzyki takich wykonawców jak Huey Lewis and the News, Genesis czy Whitney Houston. W filmie podobne monologi zostały wplecione m.in. w igraszki z prostytutkami, które później stają się ofiarami głównego (anty)bohatera.
Istotnym momentem staje się zaginięcie Paula Allena (Jared Leto), który to zostaje zamordowany przez Batemana. Wtedy to zaczyna go odwiedzać detektyw Donald Kimball. W tej roli niezawodny Willem Dafoe.
Powieść-pierwowzór jest dosyć obszerna. Twórcom filmu udało się jednak w niewiele ponad półtorej godziny zawrzeć w moim odczuciu syntezę, jaka była niezbędna dla tej ekranizacji. Umiejętnie wyselekcjonowali treść podczas konstruowania scenariusza. Dlatego też zdecydowałem się napisać o tej produkcji jako o świetnym przykładzie udanej ekranizacji. Duch i klimat powieści obecny na jej stronicach został w naprawdę sprawny sposób przeniesiony na filmowe kadry.

Na wyjątkową aprobatę zasługuje też zostawienie pytajnika na samym końcu. Czy Patrick Bateman faktycznie zabijał, czy też wszystko to działo się w jego zblazowanej, nierzadko raczonej kokainą, głowie? Książka zawierała niejasne fragmenty, wielu czytelników się spierało odnośnie tej kwestii. I tą niepewność udało się, moim zdaniem, zawrzeć także w filmie. Dlatego też skłania mnie to by postawić ten film na pozycji nader udanej ekranizacji powieści.

piątek, 1 lutego 2013

Lord & the Liar, czyli zadymiony blues z poznańskich piwnic

Z tym bluesem w tytule prawdopodobnie trochę przegiąłem, ale ujęła mnie autoopisówka Pawła Swiernalisa, którą możemy znaleźć w internecie, kiedy czytamy o jego projekcie:
Lord & the Liar to autorski projekt, łączący w sobie jazz, blues, rynsztokowe historie z klatki schodowej, brudne szyby pociągów i chropowate, nie do końca estetyczne brzmienie wokalu i instrumentów. Nocne życie zaspanego nihilisty, niepoprawnego eleganta zafascynowanego ludźmi, którzy czasami wstydzą się być sobą. Zakrapiane tanim whisky, otulone dymem z papierosów i rozmowami o sensie wszystkiego.
źródło
Mniemam, że sam jest autorem tej deskrypcji, co dowodzi całkiem niezłym zdolnościom do autoewaluacji. Szczerze powiedziawszy słuchając jego EP-ki "Vanity Fair", jestem w stanie się zgodzić z takim opisem - zaiste w muzyce Lord & the Liar możemy usłyszeć dźwięki budzące taki właśnie nastrój.
źródło
W muzyce Lord & the Liar słychać bardzo dojrzały i ukształtowany styl - nie mam wątpliwości, że ten młody gość wie jakie dźwięki go kręcą i co ma być wypadkową tychże w postaci muzyki, jaką prezentują w tym projekcie. Jest to też bardzo profesjonalnie zrealizowany materiał.
Słychać tu zamiłowanie do typowej bardom muzyki, jakiej wybitnym przedstawicielem jest np. Tom Waits. Tak jak w opisie wykonawcy, tak i w samej muzyce możemy odnaleźć elementy kloszardowej melancholii (jej, alem wykluł pojęcie w tym momencie). Dużym plusem jest wykorzystanie instrumentów dętych, jak i interesująca gra klawiszami (zwłaszcza w "Glass full of cigarettes"). Głos artysty i sposób w jaki nim operuje jest bardzo adekwatny do muzyki i nastroju jaki chce za jej pomocą budować. Możemy tu znaleźć także elementy muzyki teatralnej - niekiedy zabiegi aranżacyjne przypominają mi grupy pokroju The Dresden Dolls, czy też odrobinę nasze, rodzime Camero Cat.
Muzyka wykonawcy z Poznania faktycznie pozwala nam się przenieść do podrzędnej knajpy, gdzie pośród dymu i w pijackim gwarze, zgromadzeni tam ludzie roztrząsają swoje życiowe problemy lub zwyczajnie napawają się atmosferą zbiorowej pokuty, przy szklance wódki.
teledysk do utworu "God of night"

Znajduję jeden mankament - w moim odczuciu w każdym razie. Bardzo żałuję, że Paweł nie pisze i nie śpiewa po polsku. Wydaje mi się, że mógłby wtedy mieć szanse wypłynąć na rodzimej scenie niezależnej. Ukierunkowując się na język angielski, na pewno sobie tego nie ułatwia. Możliwe, że się mylę, acz tak jakoś przypomniał mi się Mikołaj Rej i fraza o gęsiach.

Szczerze zachęcam do zapoznania się z muzyką Lord & the Liar, natomiast samemu autorowi chciałbym także podziękować za przesłanie mi materiału i prośbę o opinię.

EP "Vanity Fair" do posłuchania na facebooku